Notka 12
Komentarze: 11
Do niedawna na najwyższej półce szafy, w kwaterunkowym mieszkaniu babci, leżały Dzieła Zebrane Emila Zoli (Książka i Wiedza, Warszawa 1954). Cegła: 1108 stron formatu niewiele mniejszego niż A4, na każdej dwie kolumny petitki. Jestem bibliofilem, nie poradzę, lubię zapach i fakturę starych książek, pożółkłe kartki, twarde, obszyte materiałem, wiecznie strzępiące się okładki.
Zacząłem od W matni, jestem po dwóch rozdziałach. Tłumaczenie Romana Kołonieckiego, a wiadomo, że nawet najlepszą książę można podczas translacji schrzanić. Poruszam się po tekście ze swobodą, podczas lektury odczuwam przyjemność, nie mam czasu, by wstać i zrobić sobie kolejną kawę. Niestety zmęczone oczy nie przekazują już obrazu w pełnej wyrazistości, łzawią; mrużę je, próbując jeszcze przeciągnąć dzisiejszą jawę.
Czytanie notorycznie pozostaje łatwiejsze niż życie w prawdziwym świecie.
Dodaj komentarz