Czołem koteczki :)
Nadeszła noc, w której należało podjąć męską decyzję i założyć bloga. Na razie jeszcze półgębkiem, ale od czegoś zacząć te zapiski na marginesach życia wypadało. Najwyższa już pora była. ( I tylko ogromne gesty wdzięczności w stronę Fionn, za jej obecność na czacie do piątej rano, psychiczne wsparcie i opowiadanie o hodowli wirtualnych zwierzątek- bez niej nie byłoby jeszcze tego bloga. )
I zobaczyłem, że inni też grafomanię odstawiają, że nie mają pojęcia o blogo-stanie w jakim się znaleźli.
Bardzo bym chciał by ten blog przedstawiał sobą jakąś wartość literacką. Drodzy czytelnicy- możecie na to nie liczyć. Jak i na codzienne wpisy. I nie obiecuję, że będzie śmieszny i łatwy w czytaniu. Nie będzie.
Jednakowoż fascynacja taką formą pamiętnika wydaje się zdrowym odruchem. To chyba Konwicki opowiadał, że ludzie się obrażali jak te swoje łże-dzienniki wydawał. Bo niby za wcześnie, za szybko: sprawy nie przyschły, bohaterowie nie pomarli. Mnie, oczywiście, dalej do wspomnianego z nazwiska artysty niż do Eldorado, ale też się postaram o pikantne szczegóły. W środę napiszę, która z moich koleżanek, ma najładniejszy tyłeczek. Bo biust to wiadomo kto miał fajny. (Oki, piosenka Wilków mnie się nie podobała, ale powtórzyli mi metodą horacjańską- dziesięć razy i uwielbiam. Żarcik. ) I nawet nie zauważyłem jak intertekstualność wkradła się w mój blog. Jeszcze bardziej niż truizmy nawet, jednak nałóg wygłaszania takowych tkwi we mnie odkąd zostałem po raz pierwszy wysłuchany. I tak oto-
Hipertekst został zablogowany.
Amen.