Komentarze: 11
(...) Wczesnym sobotnim wieczorem, kiedy wracałem ze spotkania, zaparowane szyby samochodu drapało gęste powietrze, wydobywające się z buczącej, zapchanej na wpół przegniłym październikowym liściem, wentylacji. Drażniący dźwięk mechanizmu przebijał się przez skorupę mojego zwierzęcego przewrażliwienia. Mżyło, więc puste, rozmiękające od kałuż ulice odbijały rzadkie refleksy mijających mnie samochodów. Właściwie wszystko było jasne, myśl, by z całych sił zacisnąć zwiotczałymi dłońmi zimną kierownicę, dodać gazu i jechać z zamkniętymi oczyma uporczywie przekupywała zwątpienie czy zblazowanie powodujące niedbałe przytrzymywanie kółka dwoma palcami lewej ręki. Jechałem bardzo powoli, przejeżdżany latami asfalt wstydliwie odkrywał niezauważone wcześniej wyboje; droga do domu wydłużała się równie kojąco co gorzko. Lokalna stacja radiowa zatruwała moją świadomość banalnymi piosenkami o fizycznym zaspokojeniu. Moja nieuleczalna głupota nawoływała do pogłębionej psychoanalizy, prowadzonego przez trzy godziny popołudnia, kawiarnianego bekotu.(...)