Komentarze: 4
Czastykl nie umarł, lecz nawet gdyby to zrobił, nie zrobił by tego taktownie. Nawet jego śmierć byłaby skrajnie egocentryczna. Wczoraj chwalił się wszystkim, że jest okazem zdrowia, że czuje się jak nowo narodzony. A dziś? Wczoraj! Wczoraj! Co z tego, że mówiłem? Wczoraj to nawet dziś było jutrem! Wczesnym przedpołudniem, zaraz po drugim daniu, po porannych gonitwach za cudzymi sprawami, mijjając kuchenny stół poczuł w splocie słonecznym ból, jakby zgagę. Uczucie nasilało się, nawet przyłożenie dłoni w okolicach mostka nie pomogło. Zdążył jeszcze zrobić dwa kroki w stronę okna i zerknąć na dawno nieczynną piekarnię nim szara nieprzejrzystość ogarnęła zbolałą głowę. Potem juz wszystko na raz: cios w potylicę, zaciśnięcie palców na umywalce, półprzytomne przysiądnięcie na taborecie. Finał na samym ostrzu granicy między jawą a przepaścią: pozornie tylko kilka lekkich drgnień lecz w środku wszystko poruszało się ruchem harmonicznym, wszystko odkleiło się od skóry i szalało. Nagle puściło. Jednak jeszcze przez godzinę czuł się jakby dostał w ryja, jakby kogoś świadomie i z premedytacją skrzywdził.