Komentarze: 0
W zapomnianych przez dostawców delikatesach Pani Sprzedawczyni wpatrywała się tyleż tępo, co tęsknie w upstrzoną rudymentami vlepek szybę, za którą rozpościerała się panorama Umarłego Miasta. Chrząknąłem.
- Z daleka?
- Ze stolicy.
Wzmocniła zmęczone wyczekiwaniem oczy okularami państwowymi:
- Teraz? Poza sezonem? Jeszcze zimno. Nie ma wczasowiczek do bałamucenia, ba! Nawet solarium zamknięte.
- Właśnie dlatego, że poza sezonem. Znaczy, solarium działa tylko latem?
Patrząc na mnie jak na idiotę, pokiwała ze zrozumieniem.
- Naturalnie- co stwierdziwszy, straciła jakiekolwiek zainteresowanie moją osobą i szybko obsłużywszy, wróciła do swojego podstawowego zajęcia.
Zaopatrzony w delikatesy wróciłem do pokoju ośrodka szkoleniowo-wypoczynkowego, noszącego pretensjonalne imię półlegendarnej księżniczki pomorskiej. Włączyłem telewizor, właśnie Miś Uszatek wygłaszał zdanie, którego nie sposób zapomnieć: „Nie tak się skacze, laleczki!” Miś miał poniekąd rację- sztuka umierania zasadza się na umiejętności odgadnięcia własnych potrzeb. Nie odpowiadam na mylne pytanie: „Kogo dziś udajesz?” To kim jesteśmy zależy od nas samych. A Pan, Panie Misiu, kim Pan chce być dzisiaj, jak dorośnie? Budowlańcem? Proszę bardzo: do południa trzy piwka plus do kart na wieczór ćwiartka spirytusu. Poczytnym prozaikiem? Ależ nie ma najmniejszych przeszkód! Już szykujemy ożywczy intelektualnie koktajl wódki żołądkowej i brzoskwiniowej Premium. Też nie? Może komsomolcem albo ładowaczem? Oto zagraniczne delikatesy: ruska i stoliczna (żygulowskiego piwa Pani Sprzedawczyni nie prowadzi.) Kapitanem brygu? Jest jeszcze pół jamajskiego, zamierzałem wypić rano w herbacie, ale przecież, Uszatku, wiem jaki głód należy najpierw ugasić. A może raczyłbyś zostać źle rokującym studentem królowej nauk? Kibicem? Pilotem? Menelem? Może słynnym amerykańskim aktorem? Wypalonym specjalistą od transakcji międzygiełdowych? Bądź łaskaw wyrazić życzenie.
Noce nie kończą się, lecz chowają. Podążając za trwającą dotarłem nad wodę, by przywitać świt w zakątku, którego nie będą mijać oglądane przez Panią Sprzedawczynię, spieszące na lekcje dzieci ani, przeganiani przez nią, rozlewający nadzieję do plastikowych kubeczków menele. Stojąc nad opustoszałym brzegiem zobaczyłem idącego naprzeciw mnie może czteroletniego chłopczyka, ciągnącego za sobą wielki, postrzępiony parasol- jego druty przypominały ozdrowieńców, którzy udzielili przypadkowej odpowiedzi na podchwytliwe pytanie: kim chcą być? Rysunek jak rysunek- zaszumiało mi w głowie – może to znaczące? Zaintrygowany, postawiłem pierwsze z brzegu, he he, pytanie:
- Dokąd chłopczyku ciągniesz ten parasol?
Malec odpowiedział rezolutnie:
- Idę z tatkiem łowić ludzi.
Dobrze, coś zaczynało mi świtać: teraz powiedzieć mu, że parasolem się nie da…a on odpowie, że szybciej niż…nie, nie rozumiem. To na pewno był jakiś znak, czytelny i oczywisty, a ja nie umiem wyłuskać z niego ziarna prawdy, mimo przeświadczenia, że jest sensowny. Po wielu trudnych krokach chłopczyk się odwrócił i krzyknął:
- Jak dorosnę, chcę zostać... - tu wdarł się szum fali.