Komentarze: 4
Od jakiegoś czasu próbuję żyć ascetycznie u boku kobiety, która kocha, lubi, szanuje, sprząta, pierze, gotuje. Kiedyś ją trzasnę, trzasnę ją z wielu powodów: nikotynowego ssania płuc, alkoholowego ssania żył, superaty młodości, braku porozumienia, głupoty, chęci swobody. Mocno, bo nie zdzierżę, jak będzie mnie wołać kolejnym odmisiowym nowotworem językowym. Nie będę się zastanawiał, bo też po pracy zarobkowej mam w głowie jogurt. O głowo! Wypełnioną mazią jogurtową! Postulat ascetyzmu najpełniej realizowany jest poprzez wstrzemięźliwość od myślenia. Kiedy, po odrobieniu etatów w pracy i domu, siadam nad jakimiś mniej ilustrowanymi i trudniejszymi w odbiorze wersjami Przygód Koziołka Matołka, rozumienie utrudniają zaśniedziałe synapsy. Powoli, bezpowrotnie, zmieniam się w automat. Drogi w utrzymaniu i na dobrą sprawę niefunkcjonalny automat ascetyczny. A jednak, zanim dokona się metamorfoza, trzasnę ją, trzasnę mocno, póki jeszcze nie jestem pozbawiony tak pragnień, jak złudzeń.