Komentarze: 2
Z każdym dniem coraz bardziej tęskniłem do lekkości lat szczenięcych. Do gładkich twarzy, na których nadmierne ilości odskoczni nie zostawiły swojego piętna. Do uśmiechów, zza których nie przebijał smród zepsutych zębów. Do oczu, które potrafią patrzyć odważnie, wiernie i z nadzieją. Zdawało się, że od tej tęsknoty młodniała mi wątroba, a nogi odzyskiwały dawną sprężystość; że myśli się oczyszczały z miazmatów przetrwonionych lat- bo choć świat nie stawał się mniej skomplikowany, przestawały: jego bezmyślność, jego mechanizm, jego rozpacz być ważnymi. Liczyły się blond warkoczyki i grzywki brunetek. Za białymi pończochami szedłbym hen, hen... gdybym miał siłę ruszyć się z fotelu.