Komentarze: 15
Kiedy pewien doktorant dziennikarstwa wpadł na pomysł by zarabiać na życie szantażując znane osobistości zdaniem: albo dajesz kasę, albo zapisujemy Cię do Samoobrony, siedziałem naprzeciw niego, pijąc mrożoną kawę. Napój jak napój, mógłbym pić nawet płyn do mycia podłóg. Nic nie czułem, byłem przeziębiony, organizm dochodził do siebie po dwudniowym piciu. Ale to oczywiste: im więcej nałogów, tym więcej powodów do życia. Obok doktoranta siedział magistrant elektroniki, słyszałem, że do mnie rozmawiają, nie mogłem przebić się przez warstwę wrogiego powietrza i zrozumieć przyjaciół. Przez to, że zdałem sobie nagle sprawę z może i prasowego faktu.
Zupełnie nie pamiętam mojej reakcji ni momentu, kiedy wreszcie powiedziała mi, że jest z nim w ciąży. Bo, o czym mogłem myśleć? Z późniejszej chwili umierania na zawsze utkwiło mi w pamięci futro, którym się otuliła, jej zaróżowione, bielące się od każdego dotyku, palce. Było zimno, wiatr wdzierał się w przełyk, nadając papierosowemu dymowi niepowtarzalny smak zimy w mieście. Staliśmy tak, przerzucając się krótkimi szeregami gestów i dźwięków, pety wzbierały dookoła moich stóp. Miałem nadzieję, że już następna fala mnie porwie. Złudzenie. Musiałem zebrać całą siłę woli, pożegnać się i odejść. Odszedłem i nie dzwoniłem do niej więcej, jej osobowość utkwiła we mnie głębiej niż sam bym chciał. Nie mówię, że to nie było przyjemne.